O tym jak Zosia z ziarenka wyhodowała ziarenko i o fajnej książce

No tak, fascynacje z dzieciństwa rodziców zawsze odciskają jakieś piętno na inicjowanych przez nich zabawach dla swoich dzieci. Jako dziecko mieszkałam w domu z ogrodem. Tego samego chciałam dla swoich dzieci. Wierzę, że kiedyś tak będzie, ale jeszcze nie teraz. Z dzieciśstwa pamiętam nie zabawki ale właśnie moje samotne zabawy w ogrodzie. Byłam w nim królową. Od świtu, od porannych zroszonych trzmieli, które głaskałam kiedy one piły nektar ze zroszonych kwiatów, poprzez południowy senny szum wiatru we wszystkich liściach i trawach ogrodu aż po tęczę w strumieniu wody, kiedy moja mama późnym popołudniem podlewała ogórki. Nie pamiętam wieczornego ogrodu, bo byłam dzieckiem chodzącym spać z kurami. Żeby o świcie znów móc strącać rosę z płatków na liście. Do dziś pamiętam jak kuły krzaczki agrestów zanim dotarłam do odmiany najdrobniejszych ale najsłodszych. Miałam bogato rozwinięte życie towarzyskie z owadami, spośród których mrówki były mi najbliższe. Moją mamę trochę to zniesmaczało, ale najwyraźniej uznała, że choć część z tych stworzeń jest odrażająca to jednak nie szkodliwa. Poza tym łatwo było mnie znaleźć, więc szczęśliwie zostawiała mnie w spokoju w moim królestwie.
Pamiętam pewien deszcz w ogrodzie. Tańczyłam pod starą jabłonką, która nie dawała już owoców, ale z wdzięczności za lata opieki odwdzięczyła się wygiętym konarem w kształcie ławeczki i parasolem liści. Jak dobrze, z ewtedy sąsiedzi nie interweniowali zaniepokojeni beztroską młodej mamy (mojej mamy), ani że moja mama nie wystraszyła się ciepłego letniego deszczu:) To są właśnie takie cudowne wspomnienia z dzieciństwa.
Dlatego bardzo lubię, kiedy nadarzy się okazja i moje dzieci mogą pobyć na babcinej działce, upaprać się w ziemi, pogadać z mrówkami, wysiedzieć w ziemi dołek, aż trawy puszczą pachnący zielony sok, budować domki z kwiatków i w ogóle stworzyć swój własny wygodny roślinno-zwierzęcy świat. Miasto ma swoje uroki i Karolek je bardzo ceni ( wszystko co jeździ zasługuje na jego uśmiechy i oklaski). Ale ogród to ogród.
Kiedy wiosna była już na starcie, przybiegłam w ostatnim momencie z workiem ziemi i żółtą doniczką. W kuchni stoi słoik z fasolą. Z ziarenkami, które niosą w sobie życie.  Zosia z Karolkiem razem nasypali ziemi do doniczki,  wepchnęli weń ziarenka i podlali. Na tym Karolek wyczerpał swoje zaangażowanie w uprawę. Reszta należała do Zosi. Co drugi dzień ją podlewała i  hodowała. "A wiesz, że ja wyhodowałam roślinkę?". Przy każdej okazji opowiadała albo pokazywała swoją roślinkę rodzinie i gościom. No i wyhodowała. 9 strączków. Małą ogrodniczka zebrała plony. Zerwane strączki wysuszyło słońce a Zosia wyłuskała z nich ziarenka. Takie same jakie dwa miesiące wcześniej wsadziła do doniczki:) Cudowne perpetuum mobile za często przez nas dorosłych ignorowane. Z jednego ziarenka możemy mieć kilkanaście ziarenek. Wystarczy ze słoika przełożyć je do prochu ziemi a ten podlać zwykłą wodą i zwykłe słońce sprawi, że w ciemnościach grudek gleby ocknie się życie i wyda owoc. Zdecydowanie ten cud ma za mało reklamy:) 
Hodowla zosiowej fasoli cały czas przywoływała mi w pamięci pewne montessorowe ćwiczenie katechetyczne, jakie robiłam z przedszkolakami lata temu, przed Wielkanocą. Jak dzieciom wytłumaczyć sens Męki, Śmierci i Zmartwychwstania Chrystusa, ale i naszych życiowych męk, śmierci i zmartwychwstań? Najlepiej przez zobrazowanie przypowieści Jezusa o ziarnie, które jeśli nie obumrze to nie wyda owoców. Z dziećmi sialiśmy w małych kubeczkach owies i czekaliśmy aż wyda "owoc"- zielone listewki młodego zboża. A potem sprawdzaliśmy, co też stało się z samym ziarenkiem wsianym w ziemię. Obumarło. Na fasolce wygląda to lepiej, bo ziarenko z którego wyrasta roślinka jest na zewnątrz. Im bardziej roślinka pięknieje i rośnie, tym bardziej ziarenko się kurczy aż w końcu odpada i zasila ziemię w której rośnie jej dziecko:) Ładne, prawda?

Władysław Podkowiński "Dzieci w ogrodzie"
1892. Olej na płótnie. 47 x 62 cm. Muzeum Narodowe, Warszawa. 


I jeszcze jedna dygresja. Tym razem o książce. Cudownej książce z wierszami o ogrodzie dzieciństwa. "Dzieci w ogrodzie" Doroty Gellner, z miękkimi i bajecznymi ilustracjami Wiesławy Burnat. Inspiracją dla wierszy był  obraz Władysława Podkowińskiego "Dzieci w ogrodzie".  Pierwszy raz czytałam ją w drodze skądś dokądś. Jako żywo przeniosła mnie w tamten świat dziecięcego królestwa ogrodu. Książka jest pięknie wydana w dużym formacie i twardej okładce. Zosia jeszcze nie bardzo rozumie sens poetyckich przenośni, ale chętnie słucha tych wierszy a jeszcze chętniej ogląda ilustracje. W ogóle nazywa tą książkę "książką z dużymi obrazami". Na zdjęciu ilustracja do wiersza "W hamaku". 

"W hamaku" D. Gellner 

Wiszę w hamaku jak w pajęczynie. Pode mną
trawnik jak rzeka płynie. Nade mną niebo 
z liści utkane - tutaj się platan splata
z platanem.
Tu w koronkowych gałązek wzór złoto się 
wplata i szafir chmur.
Jak wielki pająk tak sobie wiszę, a dookoła
świat się kołysze. 
Trochę się nudzę, więc dla zabawy cień sobie
rzucam na trawnik z trawy. 



Galeria Fasolka:

























Etykiety: , , , ,